sobota, 8 sierpnia 2015

Czas na nas, czyli gdzie są paski do gluko???

           Wszystko, co dobre, szybko się kończy. I nasz pobyt w Warszawie też niestety. Spakowałam nas, ogarnęłam chatkę, w której mieszkałyśmy, zostawiłam gospodarzom małe gifty.
           Sprawdziłam przed wyjściem sprzęt M i zobaczyłam, że ma 3 ostatnie paski w glukometrze. Sięgnęłam do walizki i struchlałam:  nie było pasków! 
           Przeryłam całą walizkę jeszcze raz, wyrzuciłam wszystkie spakowane już ubrania i rzeczy i nic! Nie wiem, jak to się stało, szykując się do wyjazdu sporządziłam listę (zawsze robię) i na tej liście były paski i byłam pewna, że je spakowałam. A jednak nie :/
           Ok, policzyłam do 3, ochłonęłam i mówię do M, że zostały nam 3 paski. Na szczęście była już po pomiarach pośniadaniowych, więc potrzebowałyśmy 1 pasek do pomiaru przed obiadem, 1 przed podwieczorkiem i 1 przed kolacją, czyli powinny nam starczyć, pod warunkiem, że po drodze nic się nie będzie działo.
           Dojechałyśmy na dworzec,a że miałyśmy prawie 2 godziny czasu do pociągu weszłyśmy do Pałacu Kultury i Nauki, żeby wjechać na taras widokowy. Niestety kolejka za biletami była tak długaśna, że zrezygnowałyśmy.
           Poszłyśmy do Złotych Tarasów, do Burger Kinga, w którym nasza noga jeszcze nie stanęła do tej pory, gdyż od takich miejsc stronimy ;)
           Stanęłam w kolejce do kasy, a dziewczyny zajęły stolik. Dałam znać M, żeby zmierzyła cukier...tia...widzę ją, jak idzie w moją stronę z miną zbitego psa i już wiedziałam: nałożyła zbyt małą próbkę krwi i pasek był do wyrzucenia...nerwy mi puściły, opierdzieliłam ją na czym świat stoi ( za co ją później przeprosiłam). Zmierzyła cukier kolejnym paskiem, cukier był w normie, ale został nam 1 pasek... Zamówiłyśmy frytki dla M, jakiegoś wielkiego cheesburgera dla K i mniejszego dla mnie, a do popicia pepsi light. Fuj, sama chemia, ale raz nie zawsze, dwa nie wciąż ;)
          Potem zjechałyśmy windą na peron i wsiadłyśmy do pociągu, gdy nadjechał.
          Fuksło nam się z miejscami, bo kupowałam bilety w necie i już nie było trzech miejsc obok siebie, ale
w pociągu okazało się, że były. Siedziałyśmy obok siebie do samego końca.Po wyjściu z pociągu okazało się, że miałyśmy godzinę czasu do autobusu, więc co tu robić?? Idziemy na lody! Ostatecznie zjadłyśmy frozen yoggurt- pyszne deserki z owocami, przed którymi M ostatnim paskiem zmierzyła cukier. Miała 108 :)
          Na kolację byłyśmy już w domu, w którym pasków mamy spory zapas. Uffff.....udało się :)        

1 komentarz:

  1. Danka, no do jasnej....do apteki trzeba było iść...50 zł raz nie zawsze...;)

    OdpowiedzUsuń