środa, 26 sierpnia 2015

Wielka radość!

               Jak łatwo się domyślić, radość ta jest spowodowana znalezieniem Mefiego :D
Tak, tak...... Syn wczoraj wracając od swojej Dziewczyny przypadkiem go zlokalizował. Zadzwonił po nas, a że my, jak na staruszków przystało w piżamkach już dogorywaliśmy, to biegiem naciągnęliśmy cokolwiek na siebie i  w biegu złapaliśmy: ja -latarkę i jedzenie, R- transporter i w długą.
              Szliśmy z Synem za Mefim, bo łajza nam uciekała i niestety, uciekła. Rozdzieliliśmy się więc. Nie wiem, gdzie poszli chłopacy, ale ja przetrząsałam krzaki i drzewa przed blokiem za nami ( w sensie-za naszym blokiem ;) ).
              Nie było go tam jednak. I jak już odchodziłam z tego miejsca, usłyszałam nieśmiałe miaaaauuuu. Zatrzymałam się, ale dupa-nic nie widzę w tych egipskich ciemnościach. Na szczęście coś zamiauczało znowu. Ale nadal nic nie widziałam. Godzina prawie 23, Syn zabrał latarkę, byłam zdana na moje, niezbyt sprawne oczęta.
              Ale w końcu go zobaczyłam- siedziało toto we wnęce okna piwnicznego i żałośnie miauczało raz po raz. Podchodziłam do niego bardzo ostrożnie w strachu, że zwieje. Podeszłam całkiem blisko, schyliłam się do niego a on zniknął w czeluściach piwnicy! F.U.C.K. Okno było uchylone. Tracąc już resztki nadziei, wysypałam na rękę jego ulubione krakersy, wyciągnęłam w jego stronę i wołam: Mefi! Mefi! Masz!
               Wyszedł! Duszę miałam na ramieniu, czekałam cierpliwie aż kot w całości przejdzie na tę stronę okna i wzięłam go na ręce. Po zjedzeniu kilku krakersów zaczął się wyrywać. No nie utrzymam gada- pomyślałam i zaczęłam rozglądać się za moimi facetami. Nic, ani widu, ani słychu.
               Nie zważając na późną godzinę, a co za tym idzie ciszę nocną, zaczęłam się drzeć: Syyyyynuuuuuuuuu!!!!! Syyyyynuuuuuuuuuu! Nadal nic...Syna nie ma, Mefi się wyrywa, ja bliska obłędu pędzę w stronę naszego bloku. Nagle w ciemnościach pojawił się małż i podciągając w biegu opadające spodnie od piżamy, przybył mi z odsieczą. Zapakowaliśmy Mefulca do transportera i wtedy dopiero trochę odetchnęliśmy.
               Już bez żadnych problemów zanieśliśmy go do domu, gdzie w napięciu czekały K i M. M oczywiście się popłakała, ale tym razem z radości, więc siostra nie miała zastrzeżeń ;)
               Wszyscy byliśmy, tzn jesteśmy przeszczęśliwi z powrotu naszego kocurka. 
                A druga rzecz, która mnie bardzo cieszy, to nieobojętność ludzi. Tak, NIEobojętność. Mnóstwo osób się zaangażowało w jego szukanie. Jedni udostępniali fotkę i info na Fb, drudzy szukali fizycznie z latarkami po krzakach, a jeszcze inni dawali nam cynka o widzianych kotach w różnych miejscach....to cieszy :)
                Dziękuję :*

1 komentarz:

  1. i skończyła się wyprawa Mefiego ....w transporterze :)
    ps. dobrze, że się znalazł

    OdpowiedzUsuń